Kira
leżała zawinięta w kokon. Pokój zalany był promieniami słońca. Nagle poczuła,
że coś wskoczyło na łóżko.
- Witaj, Pixie.
Przywitała zwierzaka i wyciągnęła rękę w jego stronę. Szary futrzak polizał jej
dłoń, następnie położył się obok niej i zaczął spokojnie mruczeć. Spojrzała na
zegarek - była czternasta.
- Późno, cholera. - powiedziała - śpij, kocie. Ja muszę wstać.
Wygramoliła się z pościeli. Odszukała swój czarny t-shirt i stare, dresowe
spodnie, a następnie, jak zwykle rano, pomaszerowała w stronę lodówki.
- Dziwnie cicho... - pomyślała.
Jej matka, z potarganymi włosami, rozmazanym makijażem i podartymi rajstopami, chrapała
w najlepsze na kanapie.
- Hipokrytka. - prychnęła dziewczyna.
Na stoliku obok stała butelka z resztkami jakiejś
taniej, śmierdzącej whiskey i dwie puste szklanki.
- Znalezione, nie kradzione.
Powiedziała i chwyciła trunek. Dopiła go, pogryzając bułki. W szybie kuchennej
szafki, dostrzegła swoje odbicie. Wypadałoby się ogarnąć, przeszło jej przez
myśl. Kiedy szorowała się pod prysznicem, rozległo się pukanie:
- Kira... Kira, wyjdź.
- Zaraz.
- Natychmiast... - wychrypiała jej skacowana mama.
Chcąc nie chcąc, musiała owinąć się ręcznikiem, chwycić swoje rzeczy i wynieść
się stamtąd.
O osiemnastej wybiegła z domu
wiedząc, że lada moment ucieknie jej autobus. Glany już nie ciążyły na stopach,
przyzwyczaiła się do nich. Nosi je przecież od kilku lat. Długie nogi opinały
kabaretki, a zgrabną pupę króciutkie szorty. Nie umknęło to uwadze dwóm
miejscowym "koneserom win", którzy zagwizdali na jej widok. Stare
zboczuchy, pomyślała i przyspieszyła kroku. Udało się. Zdążyła. Usiadła i
oglądała zmieniający się nieustannie krajobraz. Jej oczy umalowane seksownie,
przybrały zamyślony wygląd. Krwistoczerwone usta pięknie kontrastowały z bladą
cerą, a równie czerwone włosy opadały na ramoneskę. Na nią miała nałożoną
czarną, jeansową kamizelkę pokrytą naszywkami. Dotarła na miejsce. Na
przystanku czekał na nią przystojny chłopak. Długie blond włosy opadały mu na
ramiona, króciutka broda podkreślała jego męskie rysy twarzy, a jego tęczówki
miały kolor bezchmurnego nieba.
- Witaj, kochana. – Powiedział do nie chłopak, a ona w odpowiedzi pocałowała go
namiętnie. Wieczór rozpoczęli w parku, popijając ciemne piwo. Kira odezwała
się:
- Wiesz, moja starsza chyba znowu ma kochanka. Balowała wczoraj z jakimś
dziadem, a dzisiaj od rana zgonuje w dużym pokoju.
- Kiro, jesteś za bardzo od niej zależna...
- Wiem, ale co zrobić, jak nigdzie nie chcą mnie przyjąć do pracy? Nawet na
pieprzony zmywak. Dobra, koniec tematu, Alwin idzie.
- Bifor to on chyba ma już za sobą.
Wysoki koleś kołysząc się lekko na boki, podążał w ich kierunku.
- Sieeeemaaaankoooo! Abiel, co tu taka stypa? Balujemy! – wykrzyczał
podchmielonym
głosem. Chwilę później dotarła do nich reszta ludzi – Maura, przyjaciółka Kiry
i bliźniacy – Dorian i Linus. Maura, śliczna, drobna dziewczyna powiedziała:
- Mam coś dla was, tylko ktoś musi to skręcić, mi to nigdy nie wychodzi.
Wyciągnęła małą paczuszkę z ziołem, a Linus zabrał się za skręcanie. Trzy jointy
wędrowały z rąk do rąk. Nagle Abiel wstał.
- Ja wam pokażę, jak to się robi, żeby nic się nie marnowało.
Chwycił Kirę za rękę i pociągnął. Kiedy dziewczyna już stała, wziął bucha,
podał blanta Alwinowi, a następnie objął ją jedną ręką w pasie, a drugą mocno
przyciągną jej głowę do siebie. Wdmuchnął dym do jej ust. Dziewczynę prawie
zcięło z nóg. Nie dlatego, że drapało ją lekko w gardle, ale dlatego, że to
było niesamowite doznanie. Kiedy puścił ją, powoli odetchnęła czując narastający
relaks i odprężenie. Przez krzaki na skraju parku, zaczęły prześwitywać
delikatnie światła.
- Psy? – spytał Linus.
- Nie wiem, lepiej to zgaśmy. – Odpowiedział Dorian.
Alwin, porządnie już nawalony, wykrzyczał:
- Ej, pieski! Do nogi! Hau, hau, auuuuuu!
- Co Ty kurwa odpierdalasz, lecimy, dalej! – wrzasnął wkurzony Abiel, po czym
szybko się stamtąd wynieśli.
Ciąg dalszy rozdziału już wkrótce na blogu.
Ciąg dalszy rozdziału już wkrótce na blogu.